Bez Kategorii

Witamy na Kubie!


Po odsiadce w kilku klimatyzowanych samolotach wylecieliśmy na drugi koniec długiego dnia podróży z pomarszczonymi ubraniami, suchą skórą i wyschniętymi ustami. Wyjechaliśmy z Los Angeles wcześnie rano i był już wczesny ranek następnego dnia. W stanie półprzytomnym wspięliśmy się po mostku odrzutowym, przeszliśmy przez kontrolę celną i odebraliśmy bagaż. Wiedzieliśmy, że jesteśmy w innym miejscu, ale nie mogliśmy być pewni, jak bardzo. Jednak nasze zamieszanie rozwiało się w chwili, gdy rozsunęły się szklane drzwi i wyszliśmy na zewnątrz.



Natychmiast gęste, ciepłe powietrze wypełniło nasze płuca, otuliła nas wilgoć, a nasze wysuszone zmysły ponownie ożyły. Kiedy staliśmy na krawężniku i przyglądaliśmy się otoczeniu, uderzyła nas nowa fala energii. Właśnie wtedy w zwolnionym tempie przejechał obok nas nieskazitelny Ford Fairlane z lat 50. Przez pół sekundy mieliśmy wrażenie, jakbyśmy cofnęli się w czasie. I wtedy do nas dotarło: to jest to. Jesteśmy na Kubie.


W lutym wzięliśmy udział w konkursie organizowanym przez aplikację do udostępniania wideo Aspekt do wygrania wyjazd na Kubę. Niedługo po zakończeniu konkursu otrzymaliśmy e-mail o następującej treści: Zgadnij co – WYGRAŁEŚ WYCIECZKĘ NA KUBĘ!!!!!!!!!!! Przyciąć do: epicka piątka . Konkurs dotyczył jednak tylko jednego biletu. Po krótkim rozważeniu zorganizowania głosowania na Instagramie w celu ustalenia, który z nas powinien pójść, zdecydowaliśmy się zaryzykować i kupić drugi bilet, ponieważ żadne z nas nie wyobrażało sobie pójścia bez drugiego.





Formularz subskrypcji (#4)

D

Zapisz ten post!



Podaj swój adres e-mail, a my wyślemy ten post na Twoją skrzynkę odbiorczą! Ponadto będziesz otrzymywać nasz biuletyn pełen świetnych wskazówek dotyczących wszystkich przygód na świeżym powietrzu.

RATOWAĆ!

Wycieczkę zorganizowała butikowa firma turystyczna Wybrzeże do Costa , którą prowadzi niestrudzony i charyzmatyczny Andrew Tyree. Obserwujemy go już od jakiegoś czasu na Instagramie, więc bardzo się cieszyliśmy, że będziemy mogli poznać go osobiście. Specjalizuje się w prowadzeniu hiperlokalnych, wciągających kulturowo wycieczek do krajów hiszpańskojęzycznych, takich jak Hiszpania, Meksyk, a ostatnio na Kubę. Miała to jednak być jego druga podróż na Kubę i, jak chętnie przyznał, wciąż była w toku. To nie wakacje, to podróż – powiedział. I jak prawdziwy profesjonalista, nie obiecał zbyt wiele, a za dużo dostarczył.


Po powrocie na krawężnik lotniska w Hawanie dołączyła do nas reszta naszej grupy podróżniczej: eklektyczna mieszanka młodych profesjonalistów z Los Angeles i San Francisco. Małżeństwo, dwóch przyjaciół, dwóch samotnych jeźdźców i nasza dwójka zarobili osiem, a Andrew doprowadził do dziewięciu. Gdy tylko wszyscy zabraliśmy cały bagaż, z tłumu wyłonił się nasz człowiek w Hawanie.



Z ochrypłym, ale wesołym głosem i rozbrajającym uśmiechem poznaliśmy Jorge. Objął Andrew ramionami w wielkim niedźwiedzim uścisku i przywitał nas wszystkich z entuzjazmem, który nie jest powszechnie spotykany o 1:30 w nocy. Początkowo przedstawiono go nam jako kierowcę, ale wkrótce przyjął rolę lokalnego przewodnika, kantoru wymiany walut, krytyka restauracji i osoby rozwiązującej wszelkie problemy. Poza umiejętnościami zawodowymi poznaliśmy go także jako troskliwego przyjaciela i troskliwego ojca. Tej nocy dołączył do niego jego syn Julio, który choć mówił łagodniej niż jego ojciec, okazał się nie mniej troskliwy.

Po wymianie pozdrowień wszyscy wsiedliśmy do vana Jorge i udaliśmy się do Hawany. Było już późno, ale jakoś udało nam się zameldować w domu, w którym mieszkaliśmy, rozpakować się, wrócić do vana, zjeść kolację w całodobowej hotelowej restauracji i wrócić około 3 w nocy. Tej nocy było upalnie, ale nie mieliśmy problemów ze snem.


Następny poranek rozpoczął się od przybycia Jorge do domu, aby wymienić nasze amerykańskie dolary. Kuba ma dwie oficjalne formy waluty: CUC (peso wymienialne) i CUP (peso niewymienne). CUC jest powiązany z dolarem amerykańskim i jest jedyną formą waluty, z której turyści mogą korzystać w kraju. CUP to wysoce zdewaluowana waluta lokalna, używana wyłącznie przez Kubańczyków. Użycie tych dwóch walut skutecznie tworzy dwie odrębne gospodarki, jedną opartą na turystyce, a drugą na państwie. To była koncepcja, którą przez cały czas staraliśmy się zrozumieć.


Tego dnia wybraliśmy się na pieszą wycieczkę po Starej Hawanie, kulturalnym sercu miasta. Teraz, w świetle dziennym, mogliśmy lepiej poznać otoczenie. Na pierwszy rzut oka Hawana wyglądała dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy: stara kolonialna architektura, brukowane uliczki i rzędy zabytkowych samochodów. Jednak kilka rzeczy wyróżniało się, jak państwowe billboardy propagandowe i pomniki poświęcone Che, Ho Chi Minowi i Leninowi. Na początku te widoki wydawały mi się ironiczną nowością, idealnie dopasowaną do turystycznej sesji zdjęciowej. Jednak ich obecność umożliwiła wgląd w alternatywną interpretację historii świata stosowaną przez ten kraj i przypomniała, że ​​Kuba, pomimo niedawnej normalizacji stosunków, nadal jest w dużej mierze państwem rządzonym przez komunistów.



Im bardziej zwiedzaliśmy miasto, tym więcej szczegółów z życia codziennego wychodziło na światło dzienne. Choć łatwo było zachwycić się rustykalnym urokiem miasta, zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że jego urok w dużej mierze wynika z faktu, że jest to w rzeczywistości żywa ruina. Jednak rozpadający się beton, popękane płytki i balkony w stylu shabby chic nie są wynikiem wyboru estetycznego, ale raczej lat ograniczonych środków. Nawet stare amerykańskie samochody, z których większość ma ponad pół wieku, zostały połączone w całość i jeździły nie ze względu na potomność, ale z czystej konieczności. Oglądając obrazy, łatwo jest oddzielić się od tej rzeczywistości, ale gdy doświadczamy tego osobiście, staje się to boleśnie jasne. Wizyta na Kubie może nam się wydawać nostalgicznym spojrzeniem w przeszłość, ale dla Kubańczyków jest to w dużej mierze teraźniejszość.



Tego wieczoru, czekając w kolejce w restauracji, poznaliśmy ciekawą postać o imieniu Carlos. Carlos skonstruował radio – które, jak się okazało, jest nielegalne na Kubie – i nauczył się angielskiego, słuchając stacji dyskusyjnych AM na Florydzie. Chociaż bardzo chciał poćwiczyć rozmowę z nami, jeszcze bardziej zależało mu na poznaniu naszej przynależności politycznej. Lata słuchania Seana Hannity'ego i Rusha Limbaugha wywarły na niego ogromny wpływ i nagle na ulicach Hawany zostaliśmy obrzuceni Donaldem Trumpem. Z pewnością wydarzyły się znacznie dziwniejsze rzeczy, ale w tej chwili nie przychodzi nam do głowy żadna. Zaproponowaliśmy mu piwo, on poczęstował nas cygarem i po długiej i fascynującej rozmowie rozstaliśmy się.


Po dwóch dniach w Hawanie nasza grupa zebrała siły i wyruszyła na wycieczkę do Trynidadu – nadmorskiego miasta kolonialnego po karaibskiej stronie wyspy. Po drodze wdaliśmy się w rozmowę z Jorge, który nie tylko był podekscytowany możliwością pokazania nam swojego kraju, ale także chętnie odpowiadał na nasze niezliczone pytania dotyczące życia na Kubie. Z Andrew jako naszym tłumaczem zasypaliśmy go pytaniami, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że na Kubie nie ma prostych odpowiedzi. Pytaliśmy o mieszkanie, własność nieruchomości, wynagrodzenia i ubezpieczenie samochodu, ale Jorge miał trudności z udzieleniem ostatecznych odpowiedzi. Z tego, co udało nam się zebrać, obejścia problemu stały się tak powszechne, że trudno było dokładnie zrozumieć, jakie były zasady. Szczególnie trudno było nam zdefiniować pojęcie czynszu. Pomysł wynajmu domu turystom był czymś, co Jorge znał, ale pomysł Kubańczyków mieszkających w wynajętym mieszkaniu wydawał mu się całkowicie obcy. Odkryliśmy, że w tłumaczeniu, które nie miało nic wspólnego z językiem, zginęło wiele rzeczy.

jak wygląda trujący bluszcz na wiosnę


Przyjechaliśmy do Trynidadu późno w nocy i zameldowaliśmy się w naszym domu. Podobnie jak dom, w którym mieszkaliśmy w Hawanie, był to szczególny dom. W dosłownym tłumaczeniu oznacza to dom prywatny, ale termin ten zaczął oznaczać kwatery prywatne po tym, jak w 1997 r. rząd zaczął zezwalać Kubańczykom na wynajmowanie turystom pokoi w swoich domach. Funkcjonują one na zasadzie skrzyżowania hostelu z pensjonatem typu bed & breakfast i oferują wyjątkowe spojrzenie na codzienne życie codziennych Kubańczyków.


Następnego ranka wyruszyliśmy na pieszą eksplorację miasta. Grupa mogła się rozdzielić, ale zdecydowaliśmy się trzymać blisko Andrew, ponieważ wydawało się, że ma talent do nawiązywania rozmów z miejscowymi. Okazało się to doskonałą strategią, gdyż przypadkowe spotkanie z kobietą sprzedającą banany na ulicy zaprowadziło nas do ukrytego sklepu z ceramiką, gdzie wieloletni właściciel przedstawił nam stuletni koktajl zwany Canchanchara i nalał nam dookoła. Podążanie za Andrew było jak podążanie za ludzkim flipperem. Nigdy nie wiedzieliśmy dokładnie, gdzie wylądujemy ani jak tam dotrzemy, ale wiedzieliśmy, że to będzie interesująca przejażdżka.


Pod wieczór grupa zebrała się ponownie na kamiennych schodach głównego placu, gdzie zebrał się zdrowy tłum turystów i mieszkańców, aby spędzić wieczór. Kupiliśmy kolejkę Cuba Libres od ulicznego sprzedawcy, podaliśmy sobie cygaro, które Carlos dał nam w Hawanie, i wspólnie przypomnieliśmy sobie, co widzieliśmy tego dnia. Za nami zespół grający na żywo zaintonował znajomą melodię z Buena Vista Social Club i scena była kompletna. To był ten nadmiernie romantyczny moment na Kubie, jaki wszyscy sobie wyobrażaliśmy przed wyjazdem. Całkowicie nieplanowane, ale całkowicie mile widziane.

Po kolejnym dniu spędzonym na wybrzeżu Karaibów załadowaliśmy się do furgonetki i przejechaliśmy z powrotem przez Hawanę do regionu upraw tytoniu w pobliżu Viñales. Otoczony niskimi górami bujny krajobraz jest usiany charakterystycznymi wychodniami skalnymi zwanymi mogotes. Tutaj zwiedziliśmy plantację tytoniu, jeździliśmy konno po polach trzciny cukrowej i zwiedzaliśmy jedną z wielu wapiennych jaskiń. Jednak najbardziej pamiętne doświadczenia, być może z całej podróży, przyniosła nasza wizyta w gospodarstwie ekologicznym El Paraiso.


To rodzinne gospodarstwo ekologiczne, położone na szczycie wzgórza i otoczone pięknymi tarasami pól, sprawiało wrażenie uosobienia sielankowego życia na wsi. Wydawało się, że ludzie, zwierzęta i uprawy współdziałają ze sobą w doskonałej harmonii. Nawet koty i psy dogadywały się i bawiły ze sobą na trawniku przed domem. Jednak ten rolniczy raj istniał dopiero niedawno i narodził się w czasach rozpaczliwej potrzeby.


Przez wiele lat Kuba była w dużym stopniu uzależniona od Związku Radzieckiego w zakresie żywności. Pomimo posiadania idealnie odpowiedniej gleby do uprawy roślin, państwowy system rolnictwa skupiał prawie całą swoją energię na produkcji trzciny cukrowej. Zostało to sprzedane Sowietom po wyższej cenie w zamian za tradycyjne artykuły spożywcze. Jednak wraz z rozpadem Związku Radzieckiego w 1991 r. Kuba znalazła się w środku kryzysu żywnościowego. W całym kraju panował masowy głód, a rząd walczył o wyżywienie swoich obywateli. W tym czasie rząd rozluźnił zasady dotyczące małych, prywatnych gospodarstw rolnych i po raz pierwszy zezwolił rolnikom na sprzedaż nadwyżek żywności bezpośrednio ludności. Do tego czasu jedynym podmiotem uprawnionym do dystrybucji żywności było państwo.


Wkrótce po zmianie przepisów młode małżeństwo, Wilfredo i Rachel, zaczęło uprawiać tę działkę. Nie mieli żadnego doświadczenia w rolnictwie, ale konieczność uczenia się była zmuszona do nauki. Ulewne deszcze zmywały ziemię, więc nauczyli się budować tarasy. Nawozy były zbyt drogie, więc zaczęli eksperymentować z kompostowaniem. Chemiczne pestycydy były niemożliwe do zdobycia, więc nauczyli się organicznie uprawiać swoje rośliny. Prawie wszystkiego trzeba było się uczyć z pierwszej ręki, ale po kilku latach gospodarstwo zaczęło produkować.


Po zgromadzeniu wystarczającej ilości pożywienia dla siebie i dalszej rodziny otworzyli restaurację, w której mogli dzielić się posiłkami z gośćmi. Nadwyżki żywności, które wytwarzają, są przekazywane społeczności i rozprowadzane do lokalnych domów dziecka, domów rekonwalescencji i szpitali. Gospodarstwo pełni także funkcję szkoły, w której kształci rodaków w zakresie praktyk rolnictwa ekologicznego. Przy tak wielu dobrych rzeczach nie było zaskoczeniem, że Finca Parasio była powszechnie kochana – przez turystów, lokalną społeczność, a nawet rząd.


Siedząc na werandzie, delektowaliśmy się spektakularnym lunchem przygotowanym w całości z nagród wyprodukowanych na farmie. Od smażonego korzenia juki, przez zupę jarzynową, po duszoną kozę – mieliśmy okazję zebrać mnóstwo inspiracji do przyszłych przepisów! Po posiłku siedzieliśmy podziwiając pola, a koty zwinnie biegały pomiędzy naszymi siedzeniami zbierając resztki. Pomiędzy duszpasterską oprawą a niesamowitą świeżością jedzenia nie mogliśmy sobie wyobrazić bardziej urzekającego doświadczenia kulinarnego.


Spędziliśmy jeszcze jedną noc w Viñales przed powrotem do Hawany na nasz ostatni dzień na Kubie. Zanim jednak musieliśmy wyruszyć na lotnisko, Jorge zaprosił całą grupę do swojego domu na ostatni, pożegnalny lunch. Spędziliśmy prawie tydzień, poznając go w podróży, więc poczuliśmy się zaszczyceni, że zostaliśmy powitani w jego domu. Było jasne, że darzył nas prawdziwym ciepłem i uczuciem, które wykraczało daleko poza zwykłe zawodowe uprzejmości. Opowiedział nam, jak wspólnie z ojcem budował dom, pokazał remonty, które przeprowadzał na drugim piętrze i podzielił się z nami swoimi planami przekształcenia swojego domu w casa special. Mimo że znajdował się na obrzeżach centrum Hawany, miał nadzieję, że turyści będą chcieli przyjechać i doświadczyć autentycznej kubańskiej dzielnicy. Z rozdzierającej serce gościnności wiedzieliśmy, że Jorge odniesie wielki sukces w tym nowym przedsięwzięciu.


Patrząc wstecz, wiele z naszej podróży na Kubę było niezwykłych, ale to, co utkwiło nam najbardziej w pamięci, to osobiste interakcje, jakie odbyliśmy. Rozmowy z ludźmi na ulicach i polach, słuchanie o ich doświadczeniach życiowych, słuchanie ich nadziei i marzeń. Nie ma lepszego portalu do innej kultury niż niezobowiązująca rozmowa.

Choć łatwo jest idealizować kolonialną architekturę, brukowane uliczki i zabytkowe samochody, zdecydowanie największą atrakcją Kuby są ludzie. I za możliwość nawiązania z nimi kontaktu w tym wyjątkowym okresie, jesteśmy całkowicie wdzięczni.


To opowiadanie powstało we współpracy z firmą Wybrzeże do Costa I Aspekt .